Była zima. Ewelina stała nieruchomo nad strumykiem, wpatrujac się w niego tak jakby na coś czekała. Dziewczyna była po kolana w śniegu ale nie czuła zimna, przomoczone buty i skarpetki nie dały jej sie we znaki. Głowe miała lekko zwieszoną w dół, skierowaną ku płynącemu potokowi. Była zamyślona i trochę przygnębiona.
Nagle usłyszała jakiś szmer po lewej stronie. Gwałtownie szarpnęła głową i jak sokół z wielkim skupieniem wyteżyła wzrok w poszukiwaniu swojej ofiary, lecz nikogo tam nie było.
Rudowłosa piękność znów spojrzała na strumyk. Kochała ten widok. Dawał jej spokój i ukojenie duszy. W głowie nuciła swoją ulubioną piosenkę, aby zapomnieć o szmerach, które wyrywały ją z błogostanu. Po chwili jej oczy już nie śledziły płynącej rzeki ale cieszyły sie z widoku iskrzącego sie śniegu. Jasne słońce okalało jej policzki, oczy i mały nos. Ewelina kochała złoty śnieg i ciepło zimowego promyka.
Podniosła głowę wysoko i godnie mając w sobie chęć rozkoszowana się uśmiechem nieba jakim było dla niej słońce. Skąpana w blasku słońca dziewczyna, poczuła nagły strach. Zaczęła sie trząść i uto nie z powodu przemoczonych ubrań ale z obawy o swój los. Obróciła się na pięcie i zaczęła biec zapominając o słońcu które tak uwielbiała, o wodzie spływającej po rozmaitej wielkości kamieniach i o złotym śniegu w który się wpatrywała dostrzegając to czego inni nie widzą. Widziała w nim nadzieje, szanse na lepsze zycie oraz uśmiech losu. Biegła. Zostawiając to wszystko co kochała, co utrzymywało ją przy życiu. Biegła. Mocząc buty w wielkich kałużach pełnych brudnej i lodowatej wody. Biegła nadal, bo wiedziała ze nie ma dla niej już promyka nadziei. Słońce zaszło, gasząc całą radość, którą dało.
Ewelina nie wiedziała gdzie biegnie ale nie było to dla niej istotne. Uciekała, to się liczyło, że miała jeszcze siły. Czuła ze wiotczeją jej nogi, stają się bardzo ciężkie. Bała się, że nie uda sie jej podnieść nogi i nie zrobi następnego kroku lecz nadal biegła. Serce waliło jak oszalałe a oddech był ciężki i nierownomierny. Lekko falowane włosy dawno zszarpał już wiatr. Dziewczyna czuła się jak roślinka. Wiotka, jak liść pozostawiony na słońcu przez jakiś czas. Nie miała siły utrzymać już głowy w pionie ale nie chciała się poddać. Biegła po roztopionym śniegu mocząc juz i tak bardzo ciężkie buty. Myślała jedynie o tym że musi uciec. Nie miała schronienia. Była sam. Sama skazana na siebie biegła ciężki oddech i serce które omal nie wyrwie się z piersi.
Dziewczyna mijała piękne drzewa, różnej wielkości oraz rodzaju. Było ich tak wiele, że nie pamięta dokładnie wszystkich lecz zapadło jej jedno w pamięci. Bardziej jego śliczny czerwonorozowy kolor taki jak ma zachodzące słońce w zimne wieczory, który delikatnie ją uspokoił podczas tego bolesnego wyścigu z czasem. Drzewo to nie było wysokie jak dąb i tak masywnę, mozna powiedzieć o nim ze było szczupłe, łodygi miało chude a liście na nim odznaczały się bardzo żywym kolorem, który zachęcał ją do walki.
Ewelina stanęła przy nim jak na komendę. Miała teraz bladą twarz ale zarumienione policzki i spierzchnięte usta od wiatru. Dziewczyna wyciągnęła delikatnie drżącą rękę w kierunku listka, który znajdował się na wysokości jej wzroku. Zerwalam go. Nogi miała zakotficzone w śniegu, słyszała swój ciężki oddech, bardzo brakowało jej słońca, promyka nadziei. Bez niego czuła się jeszcze bardziej samotna.
Liść w jednej chwili zmienił kolor na ciemny brąz i zgnił w jej ręce. Oburzona dziewczyna zacisnęła pięść z całej siły i znów zaczęła biec. Nie miała już sił. Potknęła się i upadła. Leżała teraz na mrozie w kałuży krwi z poobdzieranymi rękami oraz rozciętym łukiem brwiomym. Nie miała siły żeby się podnieś, nie miała siły zeby walczyć. Starała się podnieś ale za każdym razem jej się to nie udawało. Leżała tak bezczynnie przez dłuższy czas, ale nie umarła. Żyła. Jej zmęczone serce wciąż biło. Ewelina za wszelką cenę chciała się podnieś wiedziała, że musi, ale nie może. Po paru godzinach stanęła na nogi. Chciała biec dalej, wiedziała, że musi. Biegła, ale nie długo. Niestabilna noga osunęła się po zimnym śniegu i przekoziołkowała po brzegu na dno rzeki. do lodowatej wody z wielkim pluskiem doznając szoku termicznego. Jej serce tego nie wytrzymało. Dziewczyna nie potrafiła pływać. Przedzierała wodę rękami ale nie dawało to efektów. Powietrze sie skończyło, a jej płuca wypełniła zimna woda. Ewelina zaczęła się ksztusić. Szeroko otworzyła oczy pod wodą, ale wiedziała, że to jej koniec.
Nie zdążyła dotknąć stopą dna, gdyż w jednej chwili poczuła, że ktoś probuje ją wyciągnąć. Po solidnym ucisku rąk, który mogła wyczuć w swojej tali wiedziała, że to młody mężczyzna który jest wypełniony energią. Czuła, że bije od niego ciepło, siła i chęć pomocy. Dziewczyna straciła kontakt z rzeczywistościa, nie wiedziała co się dzieje lecz nadal miała otwarte oczy, które były najpiękniejszymi jakie ktokolwiek widział. Ich zielona barwa była tak kusząca i namiętna, że nie dało się odciagnąć od nich uwagi, a brązowa, delikatnie rozlewała się w kąciku oka tworząc śliczną plame w kolorze kasztanowym, który dodawał ciepła temu spojrzeniu. Lecz nadal było one tępe i jakby za mgłą.
Chłopak wyciągną Eweline na brzeg starając się przywrócić prace jej serca. Reanimował ją, z całej siły chciał, żeby do niego wróciła, ale nie mógł już nic zrobić. Potrząsał nią jak marionetką wykrzykując jej w twarz
- Obudź się! Słyszysz mnie kurwa?! Miałaś żyć!
Umarła, a z nią jakaś część jego i wiedział, że juz nie pójdą na spacer oglądać zachodu słońca, iskrzącego sie śniegu i nigdy już go nie przytuli nie pocałuje nie powie, że będzie walczyć, dla niego. Czuł, że już jej nie ma i nie wróci. Chuda postać leżała tak bez ruchu z szeroko otworzonymi oczyma oraz swoim tępym spojrzeniem. Jej twrz była blada jak kreda i nie wyrażała jakichkolwiek uczuc. Rude włosy byly mokre od złotego śniegu, który teraz iskrzył w blasu pełni księżyca. Niskie czoło dziewczyny było zabarwione czerwoną krwią, która wolno spływała i kapała na biały puch sniegu. Ręce leżały bezwładnie, bezsilnie i były umorusane błotem
- Zostawiłaś mnie... - szepnął ale po chwili znow wydarł się jej w twarz - samego! Przy mnie się jest kurwa! Obiecałaś mi, że będziesz!
Po tych słowach już nie wytrzymał zaczął wyć, bardzo go to bolało, rozdzierało od środka, darł się, klnął, gryzł wargi ktore kiedys dotykały jej, wbijał paznokcie w skóre i wyrywał sobie włosy zeby chociaz trochę zmniejszyć bol psychiczny. Starał się uspokoić, był bardzo zmęczony słońce dawno już zaszło, a jedynym oświetleniem był blask księżyca, który okalał jej twarz i mały nosek oraz cała zakrwawioną chudą jak szkielet sylwetke. Chłopak zasnął a jego łzy z czasem wyschły. Głowe miał ułożoną na sercu Eweliny, które już przestało bić. Jej ciało było zimne wręcz lodowate, całe zakrwawione ale chłopak i tak widział w nim swoją ukochaną, której nigdy nie mógł już mieć.
Tak zakończył się jego najgorszy dzień w życiu i zapadła całkowota ciemnosc. Ciężkie powieki dawno juz opady, a gęste rzęsy tworzyły bariere ochronna, która nie pozwalała ujrzeć czegokolwiel, pozwalajac na błogi sen, wspnienia, które juz nie wróca. Rozpamiętywanie ran, spojrzenie za siebie na to co było tak piękne i nie do niezapamiętania. Wpomninia tak lekkie i delikatne jak młody jelonek zostawiony w dzikim i ciemnym borze na pastwe losu przy umierajacej matce, która tak bardzo kocha ale nie może nic zrobić tylko patrzeć jak odchodzi zostawiajac go samego bez pomocy.
Ubrany był w najdroższa koszule jaka miał, lekko niebieskiego koloru, który przy zachodach słońca przypominała mu falujaca wode nad czystym morzem. Spodnie były już wysłużone ale nie było tego widac. Pamiętał, że odkładał na nie przez niecałe pół roku. Aksamitny braz przypominał zawsze karmel, na śmietankowych lodach, które tak często jedli latem w cukierni.
Czekał na nia pod tym samym solidnym modrzewiem. Rósł on na skrzyżowaniu polnych dróg dziesięć minut od ich domów które były zbudowane na wprost siebie lecz przecinała je rzeczka. Nie była ona głęboka ale nie było tam również najmniejszej ani najwęższej kładki, która ułatwiłaby i skróciłaby drogę
Jasper się ocknął, ale nie podnosił, słuchał błogiej ciszy, czekał na jakikolwiek nawet najcichszy dzwięk - szum liści - oznakę zimnego wiatru, którego nie dało się znieść zimą lub śpiew ptaków, ale na próżno. Chłopak leżał tak bez ruchu starając się wychwycić dzwięk. Usłyszał, coś pukało - spokojnie i równomiernie...
.
.
.
Sollei
.
A pomyśleć, że pierwsze zdania powstawały w autobusie♥